sobota, 29 marca 2014

Bez Ciebie moje życie traci sens.

Po raz kolejny uświadamiam sobie, że na świecie istnieją osoby, które chcą żebym z nimi była, nieustannie, tak po prostu, w mniejszym lub większym stopniu tego znaczenia. I bardzo dobrze mi z tą myślą, nawet idealnie.
Kolejny raz zbliżam się do Niego, cudowne uczucie. Myślałam, że niczego nie da się naprawiać a tu o, taka niespodzianka. Teraz można nazwać mnie człowiekiem szczęśliwym, przynajmniej po części.











Nie spałam przez kolejną noc. Myślałam o mojej Małej Myszce, dla której życie jest trudne tak samo jak dla mnie. I idealnie ją rozumiem. Może o tym nie wie, ale tak jest.




Nie będę Cię pocieszała bo to bez sensu, to nic nie da. Wiem o tym doskonale. Mnie też pociesza ''zaufane grono ludzi'' i wcale nie pomaga. Ktoś pisze ''Będzie okej'' a ja czytam ''Mam Cie w dupie, nara''. I właśnie tak rozumiem całą sytuację życiową. Ale mniejsza o to. 
Mam własne problemy, ale mimo tego staram pomagać innym, staram się być dla nich, staram się być choć trochę szczęśliwą nastolatką.




Jeszcze dodatkowo doszły moje problemy z kolanem. Cholernie się boję. Do końca czerwca nie mogę wykonywać większej ilości ćwiczeń, nie mogę jeździć na rowerze. Dla mnie to załamanie, nic innego, nic weselszego. Tak cholernie chciałabym schudnąć, wszystko byłoby okej, gdyby nie te głupie biegi na WFie. Ból w kolanie, nic poważnego. TYLKO 3 dni wolne od szkoły, lajcik. Później wizyta u lekarza ogólnego, zwolnienie z WFu, kolejna wizyta, tym razem u ortopedy, okazała się najgorszą w moim życiu. Niby to coś podobnego do ''zerwania'' więzadeł stawu kolanowego. Niekiedy nie mogę się ruszyć. Załamałam się po raz kolejny... Teraz zero ćwiczeń. Zwolnienie z WFu do końca roku szkolnego. Jeśli do czerwca nic się nie poprawi, czeka mnie operacja usunięcia więzadła. Boję się, że nie będzie okej. 
Wkurzyłam się tą sytuacją, postanowiłam, że w szkole nie będę ćwiczyła, zatem w domu cały wolny czas. I tak też robiłam, do czasu gdy mama nie ''wbiła'' do mojego pokoju i zobaczyła mnie robiącą brzuszki. Wkurw idealny. Zaczęłam jej tłumaczyć, że przecież jest okej i mogę ćwiczyć. Nie odpuściła. Powiedziała, że gdy jeszcze raz zobaczy mnie jak ćwiczę to jedziemy do lekarza i będzie kazała zostawić mnie na obserwacji w szpitalu, żeby sprawdzić co dokładnie mi jest. Wystraszyłam się, więc przestałam ćwiczyć. Moje marzenia o zupełnie płaskim brzuchu legły w gruzach... Wczoraj zauważyłam, że gdy chodzę, to w nodze coś jakby mi ''przeskakiwało''... Idealnie, nie? 




Mam dość. I wiecie co? Dobrze mi z tą myślą. Nic tylko się zabić.